Odgrażałam się, że nie, że najpierw pokończę zaczęte RR-y. I co? I złamałam się. I zapisałam się na wiśniowy SAL u
Mysi. Przyczyna była trywialna: obrazek tak mnie zachwycił, że postanowiłam go mieć. Słowo się rzekło, więc czas było zabrać się za pierwszy - majowy - hafcik. I tutaj nastąpiło maleńkie zdziwionko: pierwszy obrazek, który wyglądał na banalnie prosty i szybki w wykonaniu, okazał się przysłowiowym wilkiem w owczej skórze, bo
- nieco ciemniejszy materiał (len - dodam) sprawił, że praca nocami była wykluczona,
- dłubanie backstitch-y kolorami zbliżonymi do siebie jest dość mozolne,
- potworna ilość francuskich supełków powstawała tak samo wolno, jak kontury,
- niejednoznaczność legendy (nie przepadam za legendami w kolorze) sprawiła, że czasami dobranie odpowiedniego koloru nitki wiązało się z wieloma domysłami.
Ale czego nie robi się, aby mieć piękny obrazek! :-) W każdym razie pierwsze koty za płoty, pierwsze śliwki robaczywki, itp.: pierwszy obrazek jest gotowy. Jestem z siebie dumna, choć muszę przyznać, że akurat ten fragment całości najmniej mi się podoba - to te następne obrazeczki sprawiły, że uznałam, iż moje otoczenie będzie uboższe bez TEJ pracy ;-)
Po długim namyśle zmieniłam jeden z kolorów: zamiast nr 3685 zastosowałam 814. Oba kolory są do siebie zbliżone i kolorystycznie i intensywnością odcienia, nie mniej jednak uznałam, iż 814 bardziej koresponduje z pozostałymi czerwieniami.
Do wykonania został jeszcze tylko napis - prawie go kończę :-)
No i żeby tradycji stało się zadość zamieszczam podgląd mojego TUSAL-owego słoiczka: przybyło sporo nitek, ale nadal nie muszę ugniatać zawartości ;-)
Dziękuję bardzo za wspaniałe komentarze dotyczące "kawy" i pozdrawiam wszystkich serdecznie :-)
--------------------------------------------------
P.S. Uwielbiam turnieje szachowe! A najbardziej moją torbę hafciarską :-D