Obserwatorzy

wtorek, 27 kwietnia 2010

Gdy kota nie ma... (4)

Wiem, wiem - podczas tego uroczego weekend'u miałam ćwiczyć wyszywanie bulionowych róż. Próbowałam. Po wyszyciu dwóch płatków na płótnie stwierdziłam, że po pierwsze: załapałam o co chodzi, po drugie: chyba musiałabym mieć stalowe palce, aby wyszywać bulionem na płótnie. Margott miała rację - trzeba zacząć na flauszu.

Póki jednak nie mam tego flauszu na podorędziu postanowiłam spróbować swoich sił w innych ściegach. Odpaliłam laptopa, weszłam do Wideo-Biblioteki Ściegów, ściągnęłam wzorek i gapiąc się na instrukcje ściegów wyszyłam Tańczące stokrotki:
Wykorzystałam tutaj cztery ściegi (cudne mają nazwy):
  • łodygowy (stem stitch), po naszemu chyba sznureczek - trawa i łodygi,
  • leniwe stokrotki (lazy daisy), czyli ścieg margerytkowy - płatki kwiatków,
  • francuskie supełki (French knot) - środki kwiatków,
  • rybie ości (fishbone stitch) - listki.
Rzecz jasna produkt jest mocno niedoskonały, ale i tak podoba mi się. Te małe próbniki ściegów (bo będzie ich więcej) wykorzystam do uszycia woreczków prezentowo-zapachowych.

I to jest ostatni odcinek serialu "Gdy kota nie ma...", czyli co Pani Matka robi w domu, gdy Pan Mąż wyjeżdża w delegację ;-)

piątek, 23 kwietnia 2010

Gdy kota nie ma... (3)

czyli RR Nadmorskie wspomnienie (1) ;-)

Jakiś czas temu zapisałam się na wspólne wyszywanie zwane powszechnie Round Robin. Zabawa polega na tym, że grupa chętnych wyszywa po kawałku wybrany wzór i przesyła robótkę do następnej osoby. W efekcie każdy uczestnik staje się posiadaczem obrazka, którego każda część wyszyta jest przez inną osobę. Bladego pojęcia nie mam, dlaczego to się tak nazywa. O ile jeszcze round jest zrozumiałe, to już robin kojarzy mi się wyłącznie z bożonarodzeniowym ptaszkiem o czerwonym brzuszku. W każdym razie kroi się niezła zabawa :-)

Organizatorką tego wyszywania w kółko jest Beata - bebezet, zaś jego tytuł - nie wiedzieć czemu - od razu skojarzył mi się z plażową torbą. Pomijam chwilowo fakt, że szyć toreb nie umiem, ale mam nadzieje, że zanim dotrze do mnie gotowy obrazek, zdołam nauczyć się tej sztuki.

Pełna chęci twórczych i świadoma braków czasowych rozpoczęłam wyszywanie "Nadmorskiego wspomnienia" (bo taki właśnie jest tytuł owego Round Robin) niezwłocznie po otrzymaniu schematu. Zaczęłam od - wydawałoby się - najprostszej części: liny okrętowej tworzącej ramkę dookoła obrazka. Wyszywałam póki nitki wystarczyło. A niby tak niedużo tej liny jest ;-) Na domiar złego w mojej ulubionej pasmanterii akurat tego koloru muliny zabrakło, a do następnej pasmanterii jest dla mnie trochę za daleko i nie po drodze. Wpadłam na szczęście na genialny pomysł, żeby w czasie oczekiwania na dostawę wspomnianej muliny zająć się pierwszym obrazkiem i podziałem aidy na części. No i w czasie tego dzielenia okazało się, że machnęłam się w tej linie porządnie i na dodatek kilka razy. Gdybym sama dalej dziabała to "... wspomnienie", to pewnie gdzieś w trakcie wyszywania zgubiłabym owe błędy. Ale robótka przejdzie jeszcze przez dziewięć par rąk i raczej nie powinnam utrudniać zadania innym wyszywającym. Zgrzytając więc zębami sprułam połowę tego, co zdążyłam wyszyć. Stan po-sobotni jest następujący:
A tak prezentują się muszelki :-)
Do zrobienia pozostała reszta owej pechowej liny i podpis. Oczywiście muszę jeszcze przygotować odpowiednie "coś", do którego będą mogły wpisać się pozostałe uczestniczki RR. To "coś" to już odrębna historia. Na szczęście mam jeszcze prawie miesiąc na wysyłkę całego kompletu.
--------------------------------------------------
Zula: Dziękuję :-)

myszUlandia: Dzień tylko dla siebie jeszcze długo będzie w sferze marzeń. Hanusia jest mamusiową córeczką, czyli bez mamy ani rusz. Nie wiem, czy to Cię pocieszy, ale takie samotne wieczory zdarzają mi się średnio dwa razy w roku. W pozostałe dni ledwo mogę wyszarpać odrobinę czasu tylko dla siebie.

barbaroatoja, Obsesja Kasiulka, ewkaka19, Madziorek: Zawzięłam się porządnie i chcę ograniczyć liczbę prac czekających na ukończenie. W pierwszym rzucie padło na kalendarz, bo nici do niego blokują mi pudełeczko :-) Do jego zakończenia jest jednak dalej niż na to wygląda: oprócz planszy (którą aktualnie morduję) do wyszycia mam jeszcze 25 zawieszek na plastikowej kanwie.

Dziękuję wszystkim za odwiedziny :-)

czwartek, 22 kwietnia 2010

Gdy kota nie ma... (2)

czyli Kalendarz Adwentowy (26) ;-)

Weekend bez chłopaków był bardzo owocny. Sama byłam zaskoczona, gdy "opstrykiwałam" sobotni urobek. Po rozprawieniu się z serwetką postanowiłam zakończyć wyszywanie kolejnej części kalendarza adwentowego. Tak po prawdzie, to mało było do zakańczania, ale liczy się, że skończyłam w sobotę ;-)
Zmuszam się już trochę do niego, bo to, co zostało do wyszywania, jest po prostu nudne. Trudno. Alleluja i do przodu! ;-)

środa, 21 kwietnia 2010

Gdy kota nie ma... (1)

Pewnego pięknego wieczoru Pan Mąż spakował swoje manatki. Tegoż samego pięknego wieczoru osobiście spakowałam manatki Pana Syna. O poranku następnego, jakże pięknego dnia obaj wyjechali na calusieńki weekend do Warszawy. Gdyby Pan Mąż po powrocie zapytał mnie, co robiłam, to moją odpowiedź najprawdopodobniej potraktowałby jako ironiczne odgryzanie się. A prawda jest taka, że cały sobotni wieczór jadłam pizzę, piłam colę, oglądałam House'a, czytałam książkę i wyszywałam :-D Tak jak onegdaj odgrażałam się ;-) Po mężowskiemu: zmarnowałam wieczór, po mojemu: porządnie zrelaksowałam się :-)

Weekend bez facetów zaczęłam jednak od wykończenia pewnej serwetki, którą skończyłam podczas zeszłorocznego majowego długiego weekendu. Jak większość moich robótek musiała "nabrać mocy" czekając na pranie, blokowanie, prasowanie. Choć po tych wszystkich zabiegach serwetka bardzo mi się podoba, to jednak podczas blokowania odgrażałam się, że jak mi ktoś podpadnie, to mu ją podaruję - niech się umorduje porządnie po każdym praniu ;-)
--------------------------------------------------
Dorfi: Kochana dziewczyna jesteś! Jestem Ci bardzo wdzięczna, że zadałaś sobie tyle trudu, aby sprawdzić dostępność wzorów motyli. Nie każdemu chciałoby się. Mimo że nie udało Ci się ich znaleźć, to i tak dziękuję Ci bardzo :-) Poza tym... ja też kupiłam ten zestaw :-D

Weronika: Zazdroszczę Ci, że zaczynasz swoją przygodę z wyszywaniem w tak młodym wieku. Ja jednego żałuję: że zaczęłam haftować dopiero po studiach. Ile rzeczy zdążyłabym wyhaftować! Chętnie Ci pomogę, gdy będziesz miała jakieś problemy, tylko... musisz włączyć w swoim blogu komentowanie :-)

Chica111: Dziękuję bardzo. Osobiście uważam, że warto było czekać, choć prawdopodobnie jestem jedną z niewielu osób, które tak sądzą.

Dziękuję wszystkim za odwiedziny :-) Pozdrawiam cieplutko :-)

niedziela, 18 kwietnia 2010

Wina nie piłam, ale byłam

Co roku wybierałam się na wystawę DMC i co roku nie mogłam na nią dotrzeć. Albo byłam w ciąży (i nie mogłam uprawiać żadnych eskapad), albo dopiero urodziłam, albo dziecko było chore, albo ja niedomagałam, w każdym razie zawsze "coś" wypadało. W tym roku na szczęście nic nie stanęło mi na przeszkodzie (nawet urlop w pracy wzięłam) i niemalże ze śpiewem na ustach dobrnęłam do Hali Orbita - we Wrocławiu oczywiście i oczywiście grubo przed czasem. To chyba szczęście mnie tak niosło ;-) Prawdopodobnie w przeciwieństwie do wielu osób ja nie byłam rozczarowana. Primo - pierwszy raz byłam na takiej wystawie, secundo - wiedziałam, czego mogę się spodziewać, bo zdążyłam przeczytać relacje dziewczyn, które odwiedziły wystawę w Warszawie i Krakowie. Żałowałam tylko, że spotkałam tylko jedną forumowo-blogową koleżankę - Elfiku, fajnie się gadało :-D A może spotkałam Was więcej, tylko nie rozpoznałam? Następnym razem będę trzymać różę w zębach ;-)

Na wielu blogach można obejrzeć zdjęcia z wystawy, zatem ja pokażę Wam tylko to, co szczególnie zwróciło moją uwagę. Niby odkryciem wielkim to nie jest, nie mniej jednak kilka prac przypomniało mi, jak ciekawy efekt można osiągnąć stosując różne wielkości krzyżyków. Na przykład ten obrazek:
Owszem, ładny, choć może niekoniecznie są to moje klimaty, jednak zastosowanie dwa razy mniejszych krzyżyków dodało mu pewnego rodzaju "smaczku".
Samplery również niekoniecznie są moją miłością.
Tu jednak zwróciłam uwagę, jak różne efekty można osiągnąć stosując na tym samym materiale rożne wielkości krzyżyków, tudzież dodając koraliki.
Przy tym obrazku długo stałam. Zastanawiałam się głównie nad tym, czy więcej tutaj "malunków", czy jednak haftu. Aczkolwiek efekt bardzo przyjemny.
Gdy obejrzałam zdjęcia zrobione przez jedną z forumowych koleżanek w Krakowie, moim celem stało się "zdobycie" tych dwóch motyli:
Na wystawie okazało się, że w sprzedaży są zarówno modele, które nie zostały wyhaftowane, jak również wystawiono hafty, które nie są częścią oferty firmy DMC. Przykładem są właśnie te dwa motyle - jedna z haftujących pań użyczyła na wystawę swoje prace, a wzory pochodzą prawdopodobnie z "Kramu z robótkami". Nie pozostało mi nic innego, jak szukanie tych wzorów w egzemplarzach archiwalnych "Kramu...".

Oprócz haftów krzyżykowych, wśród których zdecydowanie dominowały hafty dla maluszków, sporo miejsca poświęcono dzianinie oraz haftowi płaskiemu. Sweterki, nie powiem, ładne, ale druty to nie moja bajka, natomiast haft płaski zaczyna mnie coraz bardziej kusić. Może zaprezentowane wzory niekoniecznie "pasowały" mi, ale ten sampler zadziwił mnie kunsztem i starannością wykonania (czego brakowało niektórym haftom).
Zresztą sami oceńcie. Dodam, że jak zwykle na żywo prezentował się dużo lepiej, niż na zdjęciu.
Z wystawy wyszłam szczęśliwa niczym prosię w deszcz :-) Również za sprawą zakupów, które tam poczyniłam. Ot, sprawiłam sobie taką nagrodę. Może nieco awansem, ale w pełni na nią zasłużyłam. O tym jednak napiszę innym razem, bo późno jest już nieco :-)

czwartek, 1 kwietnia 2010

Nieco bardziej świątecznie

Miniony weekend był bardzo owocny i jestem z siebie dość zadowolona :-) Szczegóły wkrótce, bowiem z czasem jak zwykle do tyłu jestem i nie zdołałam jeszcze "opstrykać" moich dokonań. Poza tym chciałam trochę popracować nad styropianowymi jajkami - udało mi się ozdobić pół jajka, chciałam zrobić trochę kartek świątecznych - jak zwykle skończyło się na kupieniu gotowych, które jak zwykle dotrą do adresatów spóźnione, bo wypadałoby napisać życzenia przed wrzuceniem ich do skrzynki. Ale nie o tym chciałam.

Chciałam po prostu najzwyczajniej w świecie złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia: zdrowych, spokojnych Świąt Wielkiej Nocy i abyście w czasie świątecznych spacerów znaleźli w trawie to, czego nam wszystkim najbardziej brakuje - czas :-)

Pozdrawiam cieplutko :-)