Obserwatorzy

piątek, 31 lipca 2009

Moja pierwsza kartka

Wiedziałam, że kiedyś ten dzień nastąpi, ale nie sądziłam, że tak szybko :-) Pewnego wieczoru wymęczona popołudniowym spacerem Hania poszła spać nieco szybciej niż zwykle, moi mężczyźni zaś pewnie zasiadali do kolacji na wsi u teściów. Słowem: chata prawie wolna ;-) Wyciągnęłam więc swoje skarby, które do tej pory skrzętnie gromadziłam i powstała podziękowalna karteczka:Wykorzystałam biały karton wizytówkowy, papier do pakowania prezentów i resztki bordowego kartonu. Użyłam dziurkaczy, stempelków, różowego tuszu i żelopisa, którego zakosiłam Bartkowi.

Ostatnio niemal każda praca uczy mnie czegoś nowego. Tym razem dowiedziałam się, że:
  1. najpierw należy przygotować kartkę bazową, a dopiero potem wymyślać "dekoracje" - żeby do tego dojść zmarnowałam wcześniej sporo papieru i czasu,
  2. gdy chcemy przykleić cienki papier do grubego, lepiej posmarować klejem gruby, zwłaszcza gdy używamy precyzyjnej końcówki - też trochę papieru zeszło na zdobycie tego doświadczenia,
  3. trzeba poczekać, aż tusz wyschnie po stemplowaniu, zanim przystąpimy do dalszych działań dekoracyjnych.
Gwoli ścisłości: nie jest to pierwsza stworzona przeze mnie kartka. Zrobiłam ich już sporo, ale wszystkie były z haftami. Ta jest pierwszą moją niehafciarską kartką, zrobioną specjalnie dla pewnej osoby. Osoba ta kartkę już otrzymała. Chyba jej się nawet spodobała :-)

I tym optymistycznym akcentem rozpoczynam sezon urlopowy, z powodu którego nastąpi dość długa przerwa w blogowaniu. Miłych wakacji życzę wszystkim :-)

czwartek, 30 lipca 2009

Takie tam hafciarskie drobiazgi

W poprzedniej notatce poddałam w wątpliwość jakość usług szanownej Poczty Polskiej, jak się okazało, zupełnie niesłusznie. Poczta zadziwiła mnie nieziemsko, bo wszystko, co zostało wysłane we wtorek, w środę było już w odpowiednich rękach i to w stanie co najmniej dobrym.

Do rzeczy! Korzystając z prawie wolnej chaty i braku konieczności opowiadania się z każdej czynności, nie dość, że skończyłam ATC, to jeszcze udało mi się wyszyć i uszyć upominki na wymianę The Prairie Schooler. W myśl koncepcji nocami powstawał hafciarski komplecik. No i powstał, tyle że te noce troszkę odbiły się niewielkimi asymetriami. Ponieważ wiem, że podarunek doszedł i spodobał się Oli, to mogę go teraz pokazać. Tutaj, proszę Państwa, komplecik - że się tak wyrażę - w komplecie:Teraz troszkę szczegółów. Przód igielnika:Tył igielnika:Środek igielnika:Poduszeczka do igieł:Wszystko wyszywane było na bawełnianym materiale Linda w kolorze ecru dwiema nitkami muliny, przy czym igłę wbijałam w materiał co dwie nitki, czyli klasycznie i rzekłabym wygodnie. Wszystko, z wyjątkiem tego drobiazgu, z którego powstała zawieszka do nożyczek:
Tutaj bowiem ździebełko mi odbiło (chyba ze zmęczenia) i zachciało mi się wyszyć krzyżyki jedną nitką muliny wbijając igłę co jedną nitkę materiału. Samo wyszywanie to pikuś (pardon: Pan Pikuś), ale zaszycie nitki na koniec to jakaś ekstrema normalnie była.

Bardzo miło robiło się pokazane wyżej drobiazgi, jednakowoż wyjadę na wakacje z uczuciem ulgi, że zdołałam wywiązać się z podjętych zobowiązań przed upływem wyznaczonych terminów. Jak przystało na rasową hafciarkę, nadal nie posiadam do własnego użytku ani igielnika, ani poduszeczki do igieł, że o zawieszce na nożyczki nie wspomnę :-D Wszystko, co zrobię, oddaję i jest mi z tym dobrze :-D
--------------------------------------------------
Mamuta rozdaje pyszniaste cukierasy. Losowanie 5 sierpnia.
--------------------------------------------------
Juunka: Wiem :-D Dlatego zaszalałam i kupiłam je :-D
Justyna: Bardzo się cieszę :-) Powstała specjalnie dla Ciebie :-)

środa, 29 lipca 2009

Poooszło!

Po pierwsze: 52 nowych magistrów inżynierów poooszło w świat. Opierając się na danych z zeszłych lat jest to pieruńsko mało - 70% dyplomantów planuje obronę na przełomie września i października. Biorąc pod uwagę, że dojdą mi jeszcze prace związane z rozpoczęciem nowego roku akademickiego, to aż się boję, co będzie się działo. Może w czasie wakacji powinnam odzwyczaić się od spania...? No nic... nie takie rzeczy się przeżyło, a poza tym co nas nie zabije, to wzmocni. Oby nie zabiło ;-)

Po drugie: ateciaki poooszły do Justynki. Zapakowane po zęby, co by poczta nie zrobiła im krzywdy.

Po trzecie: Skończyłam upominki, które robiłam dla pewnej osoby w ramach wymiany The Prairie Schooler. Zapakowałam w taką oto paczusię:
dołączyłam liścik, również zabezpieczyłam przed zgubnymi działaniami poczty i też poooszło w świat. Mam nadzieje, że zawartość spodoba się nowej właścicielce. W każdym razie dołożyłam wszelkich starań, aby tak się stało.

Mogę z czystym sumieniem rozpocząć wakacje, ale póki co, jeszcze muszę trochę posiedzieć w robocie, więc na razie nie ogłaszam blogowego urlopu :-)
--------------------------------------------------
Nader apetyczne candy u Juunki (losowanie 4 sierpnia), cudności-różowości rozdaje Bona (losowanie 31 lipca), uroczymi brązami kusi Cerie (losowanie 1 sierpnia). Szczęścia nie mam za grosz, ale kto nie próbuje, ten na pewno nie ma. Jeszcze wspomnieć należy o niesamowitym konkursie u Anek73 - mam pewne podejrzenia :-)
--------------------------------------------------
Madziorek, Dana, Justyna: Bardzo dziękuję za uznanie :-)
lilka: Dziękuję bardzo :-) ATC wcale nie są takie straszne :-) Wręcz przeciwnie. W kwestii doszkalania się, to tutaj znajdziesz wszystko o ATC.
Anek73: Dziękuję :-) Mam pewne podejrzenia :-) Dopracuję je i napiszę :-)
agnieszka (mamuska73): Ja mam tak samo :-) Wszystko podoba mi się bardziej niż to, co ja zrobiłam :-)

poniedziałek, 27 lipca 2009

(pod)Wodny Świat

Powstawały długo. Nie powiem, że w boleściach, bo skłamałabym, ale proces ich tworzenia był mocno rozciągnięty w czasie. Mowa o ATC przeznaczonych na wymianę organizowaną przez Justynkę. Z trzech nader atrakcyjnych tematów wybrałam Wodny Świat, choć w moich ateciakach "akcja" rozgrywa się zdecydowanie pod wodą.Karteczki powstawały długo z racji zastosowania wielu materiałów. Każda kartka zawiera wyhaftowany element (aida 18ct). Tło jest efektem mojego zniecierpliwienia: długo szukałam odpowiedniego kartonu, skończyło się na malowaniu farbami plakatowymi. W roli bąbelków wystąpiły koraliki, a najbardziej zadowolona jestem z butelki z listem - efekt przezroczystości uzyskałam dzięki zastosowaniu kalki technicznej i kleju Magic. Na szczęście na żywo złoto aż tak mocno nie daje po oczach ;-)

ATC są już opisane i zapakowane w odpowiednie kopertki. Pozostało jeszcze tylko "skonstruowanie" przesyłki i wysłanie jej, co uczynię jutro.

Moje wnioski:
  1. Robienie ATC jest fantastyczną zabawą dostarczającą dużo artystycznej satysfakcji.
  2. Muszę mieć sporo czasu na ich robienie, bo nie stać mnie, na jednorazowe poświęcenie ateciakom dużej ilości czasu.
  3. Klej Magic jest fantastyczny! Klei wszystko, mocno, po wyschnięciu staje się przeźroczysty, a cienka końcówka po nabyciu pewnej wprawy pozwala na jego precyzyjną aplikację (w sprzedaży są tubki z dwoma wariantami końcówek: klasyczną i precyzyjną).
--------------------------------------------------
Anek73, wiewiórka: Dziękuję :-) Jest mi bardzo miło :-)
agagalas: No to tym bardziej masz pogląd na temat trudności w znajdowaniu krasnali ;-)
Aploch: Oj, tak apetycznie opisałaś, że mi też ślinka pociekła :-) Muszę kiedyś wybrać się tam.
Dana: Dziekuję :-) Na pewno będą następne krasnalowe wpisy. Gdzie Ty, kochana, wypatrzyłaś moje ATC, zanim pokazałam je na blogu? :-D

piątek, 24 lipca 2009

Spacerkiem po Wrocławiu (2)

Kontynuuję pokazywanie Wrocławia ze szczególnym uwzględnieniem stojących tu i ówdzie krasnoludków. Zwłaszcza w Rynku i jego okolicach jest ich dużo. Aby je znaleźć potrzebne jest trochę spostrzegawczości i odrobina wścibstwa, aby zaglądać tam, gdzie pierwotnie nie przyszłoby nam do głowy wściubiać nos.

Przykład? Bardzo proszę. Aby znaleźć Tynkusia (Sukiennice 6) trzeba przejść między ogródkami piwnymi od strony fontanny i wejść w jedną z ulic-korytarzy wiodących na drugą stronę Rynku. Tynkuś jest podobno dość "świeżym" krasnalem. Tu w towarzystwie dużo większego "krasnala":
Tego krasnala mija wielu głodnych ludzi. Może dlatego, że myślą intensywnie o pizzy, którą za chwilę zamówią, nie zauważają tego jegomościa o wielkim, lśniącym od głaskania brzuchu?
To Obieżysmak (choć bardziej pasowałby do niego Obżartuch), który leży w talerzu tuż przy wejściu do restauracji Pizza Hut (Rynek 48).

Wciąż przybywa nowych krasnali. Niestety wśród amatorów małego ludku są i tacy, którzy nie ograniczają się do ich oglądania. Po krasnalu-szermierzu, który stał obok budynku Uniwersytetu Wrocławskiego zostały tylko podeszwy. Zapewne podzielił on los swojego poprzednika. Zaginiony krasnal postawą przypominał posąg Szermierza, tyle że zamiast szpady trzymał parasol. Jeśli już wspomniałam o Szermierzu, to może go pokażę?
Posąg ten jest zwieńczeniem fontanny szemrzącej cicho przed wejściem do gmachu Uniwersytetu Wrocławskiego (dojście od Rynku ulicą Kuźniczą). Wieść niesie, że ów nagi młodzieniec przybywszy do Wrocławia na studia zamiast uczyć się hulał po mieście, świetnie się bawił i uprawiał hazard. W ten sposób roztrwonił majątek. Opamiętał się dopiero wtedy, gdy przegrał w karty nawet swoją odzież. Została mu tylko szpada - symbol szlacheckiego stanu i męskiego honoru. Zaprzestał prowadzenia hulaszczego trybu życia, skończył studia i wyjechał w świat. Po wielu latach powrócił do Wrocławia i postawił ową fontannę, która ma być przestrogą dla innych żaków. Autor nie omieszkał jednak zadrwić z kilku swoich profesorów, których twarze przedstawił jako maski. Wyciekająca z nich woda ma symbolizować "potok słów".

W tym wszystkim pewnym jest tylko to, że fontannę zaprojektował Hugo Lederer, profesor berlińskiej Akademii Sztuk Pięknych, a na placu stanęła 26 listopada 1904 roku. Z czasem pomnik stał się symbolem Uniwersytetu i łatwo rozpoznawalnym miejscem spotkań studentów. Sam Szermierz został ulubieńcem żaków: w zimie troskliwi studenci zakładają mu czapkę i szalik, a w czasach przedwojennych był zwyczaj mycia posągu. Łatwo zgadnąć, że o higienę Szermierza dbały głównie studentki ;-)

środa, 22 lipca 2009

Adwentowy kalendarz (24)

Godzina 5:30. Wszyscy domownicy śpią snem sprawiedliwego. Czy aby jednak wszyscy? Nieee... Pani Matka jak zwykle już na nogach, umyta, umalowana, nie licząc stroju praktycznie gotowa do wyjścia. Czyżby spać po nocach nie mogła? Jakieś wyrzuty sumienia dręczą?

Nic z tych rzeczy :-) Hania przeważnie budzi się w okolicach godziny 6-tej. Czasem troszkę po, czasem dużo przed. Aby w jako takim komforcie wyszykować się do pracy, a czasami jeszcze obiad ugotować, muszę wstać w okolicach 5-tej. Zdarza się, że obiadu gotować nie muszę, a Hania wybierze opcję późniejszego wstawania, wtedy siadam w kąciku i zużywam jedną niteczkę, a czasami to nawet dwie (!). W ten sposób od końca lutego przybyło trochę kalendarza adwentowego i w tej chwili jest go tyle:
Mam wątpliwości, czy skończę go do tegorocznego adwentu. Trudno, najwyżej będzie gotowy na rok przyszły.

Poprzednie odcinki kalendarza adwentowego znajdują się w poprzednim blogu aggaw.blog.onet.pl.

piątek, 17 lipca 2009

Rozwiązywanie supła

Życie to niestety nie same przyjemności. Czasami, kiedy pomyślę o czymś wyjątkowo nieprzyjemnym, żołądek zawiązuje mi się w supeł, którego wielkość zależy od wagi problemu. Gul, zgryzota, supeł... nazwijcie to sobie, jak chcecie. W przeciwieństwie do "motylków" w brzuchu towarzyszącym zakochaniu, supeł przyjemny nie jest. Gdy pomyślę o swoim sąsiedzie i pewnych urzędach, które od trzech lat "memłają" oczywistą sprawę usiłując zamieść wszystko pod dywan, to robi mi się niedobrze. Gdy mam pójść do jednego z tych urzędów, mój żołądek zawiązuje się w supeł. Wieeelki supeł. Paradoks polega na tym, że jam Ci niewinną istotą jest i to sąsiad powinien się bać, więc teoretycznie rzecz biorąc powinnam podchodzić do tej sprawy z zupełnie innym nastawieniem. W praktyce jednak supeł jest i nie ma zmiłuj się.

Przedwczoraj rzeczywistość zmusiła mnie do wycieczki do owego urzędu. Nie mogę stwierdzić, że z nerwów spać nie mogłam, bo zważywszy na fakt, iż permanentnie niedospana jestem, to takowych problemów nie miałam, ale supeł siedział mi w brzuchu już na dwa dni przed planowaną ekskursją. I znowu: powodów do takiej reakcji nie było, bo panie nie dość, że miłe, to jeszcze przychylne i pomocne. Załatwiłam bezproblemowo wszystko. Może to taka reakcja alergiczna? W każdym razie supeł nieco się rozluźnił. Aby to niemiłe uczucie opuściło mnie ostatecznie, weszłam do małego sklepiku i w przypływie szaleństwa nabyłam:

- papiery do scrapbooking'u przecudnej urody w stylu retro:
- papier do decoupage'u - wprawdzie nie uprawiam tej pięknej dziedziny sztuki (jeszcze), ale papier tak mnie zachwycił, że nie mogłam się mu oprzeć i z pewnością wykorzystam go do innych celów:
- mnóstwo innych rzeczy, wśród których jest stempel z francuskim tekstem (obiekt mego pożądania od dawna), potworna ilość koralików (zwykłe, gwiazdkowe, kwiatuszkowe) i inne drobiazgi. Ten czerwony dziurkacz dostałam za darmo, bo lekko zacina się i przez to nie nadaje się do sprzedaży. Pani jeszcze zapytała, czy nie obrażę się, że chce mi go dać. W ten sposób to ja wręcz życzę sobie być obrażana ;-)
W zderzeniu z taką ilością dóbr wszelakich supeł nie miał szans - rozsupłał się na dobre. Tylko, proszę, nie każcie mi opisywać, co doprowadza mnie do takiego stanu, bo znowu mój żołądek zamieni się w supeł, a rozwiązywanie go okazuje się być kosztowną imprezą ;-)

Aby być tak do końca szczerą, to do tego sklepiku nie trafiłam przypadkiem. Wiedziałam, że on jest w pobliżu urzędu, bo jest to punkt "naziemny" sklepu internetowego Kreateria.pl, w którym onegdaj robiłam jakieś zakupy. Nawiasem mówiąc: polecam, choć z powodu wakacji asortyment jest sporo mniejszy niż zwykle. Aha! To nie jest sklep hafciarski.

--------------------------------------------------

Ata: Ty podglądaczko :-D Pokażę, pokażę. Do końca sierpnia na pewno pokażę :-D

Olcia113: Niestety będzie jeszcze tylko jedna odsłona - jak upominek dotrze do właściwej osoby.

Lilka: Ja też jestem za koralikami, ale jakoś nic mi do tej pory nie podpasowało, więc na razie haft traktuję jako dokończony.

Czarcie Psoty, Ata, agagalas: Bardzo mi miło, że podobała się Wam moja wrocławska opowiastka. Na pewno będą następne, bo zaczynam odkrywać Wrocław na nowo.

Anek73: Swego czasu Bartek był z przedszkolem na krasnalowej wycieczce, na której dostał mapkę z zaznaczonymi krasnalami. Może chciałabyś, abym Ci ją zeskanowała? Możesz wtedy chodzić własnym tempem i tak długo, jak Tobie będzie pasować. Chętnie też sama oprowadziłabym Cię, tylko pewnie będzie kłopot ze zgraniem terminów. No i musiałabym przyczołgać się przynajmniej z jednym dzieckiem.

wtorek, 14 lipca 2009

The Prairie Schooler niczym wino

Chłopaki na wakacjach, a ja odpoczywam. Właściwie to trudno mówić o odpoczynku, jeśli chodzi się normalnie do pracy, w pracy kociokwik (egzaminy dyplomowe), a po pracy dom i Hania. Jednak mimo wszystko jest nieco luźniej. Mamy czas, aby poprzytulać się z Haneczką (bo ona taka przytulińska jest), stopniowo sprzątam dom (bez fanatyzmu, proszę państwa), no i nikt mi nie gada, gdy w ramach odpoczynku przysiadam do jakiegoś bardziej artystycznego zajęcia. W ten sposób wykonałam 3/4 pracy przy ATC i rozpoczęłam wyszywanie wzoru na wymianę The Prairie Schooler.

Sporo czasu zabrało mi wyszukanie wzorów na forach, ponieważ porozrzucane są one po wszystkich tematach. Niestety (dla mnie niestety) większość znalezionych wzorów przedstawiała Mikołaje. W przypływie rozpaczy napisałam do Izy, która podrzuciła mi pokaźną garść wzorów, wśród których były również te uparcie poszukiwane przeze mnie z motywami roślinno-zwierzęcymi. Bardzo Ci dziękuję, Izo :-)

Wykonałam pracę koncepcyjną, zebrałam odpowiednie materiały i zabrałam się za wyszywanie. Po pierwszych krzyżykach nieco zrzedła mi mina - niekoniecznie takiego efektu spodziewałam się. Z tamborka gapiło się na mnie jakieś smutne, pokraczne ptaszysko:Zaczęłam troszkę żałować, że nie zapisałam się do kociego tematu. Westchnęłam i, cóż było robić, wyszywałam dalej. Zakończyłam dwa następne elementy wzoru i... stwierdziłam, że chyba zaczęło mi się to podobać. Aktualnie jestem w połowie wyszywania i nie mogę się doczekać, aby ujrzeć efekt końcowy :-)

W związku z powyższym naszła mnie taka myśl, że tak jak dobre wino rozwija stopniowo swój bukiet, tak The Prairie Schooler nabiera uroku w miarę wyszywania. I w jednym i w drugim trzeba się rozsmakować.

poniedziałek, 13 lipca 2009

Motyl

Z ostatniego wpisu można wywnioskować, że aparat fotograficzny wrócił od teściów. Teraz mogę pokazać, co zdołałam udziubać - brak czasu brakiem czasu, ale żeby tak całkiem bez robótek?! Tak to się nie da. Choćby na stojąco sekund 30, ale po troszkę do przodu :-)Ten motyl akurat wyszywany był na siedząco ;-) jeszcze w czasie długiego weekend'u czerwcowego podczas "usypiania" Hani (Hania spała a mamuśka żonglowała igłą). Motyl jest przykładem tego, że haft czarny wcale nie musi być czarny. Zgodnie z wzorem w górnej części skrzydeł powinny być w środku oczek pojedyncze krzyżyki. Nie wyszyłam ich, bo zaplanowałam w ich miejsce koraliki. Nie znalazłam jednak takich, które spełniłyby moje oczekiwania, w związku z czym motyl jest jaki jest i szczerze mówiąc nie wiem, czy w końcu je naszyję. Tak też wygląda nieźle.
--------------------------------------------------
Nader apetyczne słodkości rozdaje tsumiko i kinia1979. Może kiedyś uda mi się coś wygrać :-)

piątek, 10 lipca 2009

Spacerkiem po Wrocławiu (1)

Wrocław lubię od zawsze. W dawnych czasach był dla mnie miejscem, do którego jeździło się zrobić fajne zakupy, potem miastem, w którym studiowałam, dziś po prostu tu żyję. W "ferworze" życia zapomniałam jednak o urokach tego miasta. O tym, jak piękny jest Wrocław przypomniałam sobie w ubiegłą niedzielę, kiedy wybraliśmy się całą rodziną na wędrówkę po mieście Szlakiem wrocławskich krasnoludków. Ciężar jej organizacji wzięło na siebie Koło Przewodników Miejskich Oddziału Wrocławskiego PTTK - my tylko ograniczyliśmy się do stadnego chodzenia za przewodnikiem, słuchania jego opowieści (przynajmniej staraliśmy się), ograniczania wolności naszych dzieci oraz minimalizowania szkód poczynionych przez nie. W zasadzie jesteśmy domatorami, ale dzień ten zgodnie zaliczyliśmy do wyjątkowo udanych, mimo że w domu spędziliśmy zaledwie kilka godzin poranka i trochę wieczoru (po spacerze pojechaliśmy odwiedzić rodziców i dziadków).

W czasie wycieczki postanowiłam sobie, że postaram się nieco częściej wędrować po Wrocławiu, a stało się to, gdy pani przewodnik zaprowadziła nas na piękny, utrzymany w stylu barokowym dziedziniec zewnętrzny Ossolineum. Oczywiście ani się obejrzałam, a Bartek (miłośnik i kolekcjoner kamyczków) siedział na środku wypielęgnowanych rabatek i sprawdzał jakość czerwonego żwirku.
Centralnym punktem ogrodu jest pomnik śląskiego poety doby baroku Angelusa Silesiusa (jego prawdziwe imię i nazwisko to Johannes Schefler):
Wróćmy jednak do krasnali, które związane są z Wrocławiem od dawna. Symbolem miasta stały się za sprawą Pomarańczowej Alternatywy - grupy, która pod wodzą Waldemara Fydrycha, zwanego Majorem organizowała happeningi wyśmiewając absurdy socjalistycznej rzeczywistości. Członkowie ruchu znani byli z pomarańczowych "krasnoludkowych" czapeczek, a na murach gdzie funkcjonariusze systemu zamalowywali zabronione hasła w tajemniczy sposób pojawiały się krasnoludki. Widać więc, że krasnoludki Wrocławiowi są bardzo przychylne.

Z powodów wyżej opisanych jasnym jest, że pierwszym krasnalem, który stanął nieruchomo jest właśnie krasnal Pomarańczowej Alternatywy. Papa Krasnal (bo tak jest nazywany) stoi na kciuku na ulicy Świdnickiej przy przejściu podziemnym:
Następne krasnale są już mniejszego formatu, mierzą około 30 cm (z czapeczką) i wykonane są z mosiądzu. Do tych fundowanych przez Urząd Miejski dołączyły figurki sponsorowane przez różne firmy (co wcale nie odbiera im uroku), no i teraz Wrocław krasnalami stoi - jest ich podobno 120. Rzecz jasna wspomniane wyżej Ossolineum również ma swojego małego, mocno zaczytanego opiekuna zwanego Ossolińczykiem (Zaułek Ossolińskich, przy wejściu do biblioteki), tutaj w towrzystwie wyraźnie zainteresowanej Hani:
Głównym środkiem lokomocji dla krasnoludków są chyba gołębie, przynajmniej dla Gołębiarza Piórko (Rynek, Ratusz 2, przy restauracji Spiż), który zakończył podróż (a może właśnie dopiero ją rozpoczyna?) na parapecie:
Kolejne krasnale na pewno wkrótce pokażę, albowiem jestem ich wielką miłośniczką :-)
--------------------------------------------------
Wędrówka była zorganizowana w ramach VI Letnich spacerów z przewodnikiem, które odbywają się w każdą sobotę i niedzielę od 13 czerwca aż do 13 września. Spacery te są bezpłatne, a ich tematyka może zadowolić nawet najwybredniejszych. Po szczegóły zapraszam na stronę Koła Przewodników Miejskich Oddziału Wrocławskiego PTTK.

czwartek, 2 lipca 2009

Straszne zdjęcie

Zdjęcie jest tak straszne (próbowałam je wyostrzyć, ale było tylko gorzej), że długo zastanawiałam się, czy w ogóle wspominać o tym drobiazgu przedstawionym na nim, ale chciałam pokazać, że oprócz szlajania się po sklepach i zapisywania się na wymiany, to jednak coś z mozołem dłubię. Żeby było jasne: to, pożal się Boże, zdjęcie przedstawia zakładkę, która została prezentem imieninowym. Ptaszęta wyhaftowałam w czasie "bożociałowego" długiego weekend'u, zaś zakładką zostały bladym świtem dnia, w którym miały zostać wręczone. Potem już tylko szybkie pstrykanie komórką (aparat fotograficzny nadal u teściów), której nadal nie za bardzo umiem obsługiwać, pakowanie i poleciałam obdarowywać.
--------------------------------------------------
Z okazji pierwszej rocznicy blogowania Rudlis organizuje niespodziankowe candy - postanowiłam raz jeszcze spróbować.
--------------------------------------------------
lilka: Naprawdę kupiłam tylko pasek :-)
Ata: Rzeczywiście "dziwna" to była rozrywka, ale mnie też podobała się :-)
Wiewiórka: Też sądziłam, że będzie mnóstwo ludzi. Owszem, było sporo, ale wcale nie było aż tak tłoczno, jak sobie to wyobrażałam. We wszystkich sklepach podwojono obsadę, która - prawdę mówiąc - trochę nudziła się. Dużo gorzej było w czasie przedświątecznej gorączki. Może to kwestia kryzysu? Poza tym atmosfera też była inna. Widać było, że ludzie nie wpadli jak po ogień, tylko była to dla nich forma jakiejś rozrywki - specyficznej, to prawda, ale jednak rozrywki, więc nie wyczuwało się codziennego pośpiechu.

A poza tym wszystkim bardzo dziekuję za ciepłe słowa :-) Cieszę się, że podoba się Wam moja pisanina i moje prace :-)

środa, 1 lipca 2009

Noc zakupów

"Agnieszka, dzisiaj w Pasażu Grunwaldzkim jest noc zakupów. Zaczyna się o 20:30 i mają być duże obniżki." - powiedziała Mireczka, towarzyszka Hani w czasie, gdy Pani Matka jest w pracy. "Kurcze... szkoda, że o takiej porze." - pomyślała z niejakim żalem Pani Matka, albowiem w okolicach tej godziny kończyła wieczorny obrządek dzieci i rozpoczynała skomplikowany proces zwany "odpadaniem od ściany". Poza wspomnianymi wcześniej zajęciami dochodził jeszcze jeden czynnik ludzki w postaci Pana Męża, który (rzecz to pewna) na samą wzmiankę o rzeczonej nocy znacząco postukałby się w czoło.

"I tak zawsze o tej porze stoję na ostatnich nogach." - pocieszyła się w myślach Pani Matka, a spojrzawszy na zegarek dodała już na głos: "Mirka pewnie lata teraz po Pasażu. Ciekawe, czy rzeczywiście są takie duże obniżki...?". "To jedź. Uśpij Hankę, a z Bartkiem już sobie poradzę." - odrzekł Pan Mąż. Pani Matka poczuła, jak jej usta mimo woli rozjeżdżają się w uśmiechu. Z niedowierzaniem zapytała: "Naprawdę?!". "No tak, a poza tym to wiem, że coś-tam brakuje Ci z ciuchów.". Rzeczywiście, co jakiś czas Pani Matka ustyskiwała z powodu braku tego czy owego ciuszka, czy też z powodu nadmiaru ciałka tu i ówdzie, więc coś musiało dolecieć do mężowskich uszu.

Oczekując na zaśnięcie młodszej latorośli Pani Matka rozpoczęła wykonywanie różnych czynności domowych w tempie mocno statecznym, aby zademonstrować Panom, że aż tak mocno nie rwie jej na te zakupy ("No kiedy ta Hanka w końcu zaśnie?!"). Haniowa raczyła zapaść w sen dosyć szybko, Pani Matka zaczęła więc szykować się do wyjścia. "Jeszcze nie wyszłaś?" - zapytał zdumiony Pan Mąż. "Nieee... za chwiiiilę wychooodzę..." - odparła Pani Matka dając do zrozumienia, że przecież wcale się nie spieszy ("Gdzie on znowu wepchnął ten dowód rejestracyjny?!"). Po 15 minutach Pani Matka zaparkowała samochód niedaleko Pasażu ("Co to dzisiaj wszyscy tak wolno jeżdżą?!") i statecznym krokiem - wszak nigdzie się nie spieszy - ruszyła w stronę galerii handlowej. "Opanuj sie, kobieto!" - strofowała się w myślach Pani Matka - "Gdzie tak lecisz?! Nie zachowuj sie jak pies spuszczony z łańcucha!". W tempie średnim, aczkolwiek krokiem mocno wydłużonym Pani Matka wkroczyła do Pasażu. "Uwaga! Nadciągam!" - zachichotała wewnętrznie i rozpoczęła systematyczny przegląd sklepów.

Po trzech godzinach wałęsania się po galerii Pani Matka stwierdziła, że chyba już ma dość i objuczona reklamówką z paskiem do spodni (głupio po tylu godzinach wrócić z niczym) rozpoczęła procedurę powrotu do domu. Było fajnie :-)