Czas na choinkę
1 dzień temu

i z włoskim napisem świątecznym
powędrował do przemiłej Grażynki, którą miałam szczęście poznać przy okazji szkolenia w Zakopanem (Tak, tak! Pani Matka urwała się z domu!). Choć prezent był drobny, to nie wypadało go wręczyć gołego. Zatem na cito powstało pudełeczko w brązach i oliwkach z embossowanymi na gorąco złotymi śnieżynkami.
Do pokazania mam jeszcze dwie bombki, ale muszę dotrzeć do ich nowych domów celem zrobienia im zdjęć.
Pod względem kolorystycznym jest to absolutna twórczość własna. Twórczość owa była wprawdzie wymuszona (przy schemacie podane były tylko nazwy kolorów), niemniej jednak z efektu jestem całkiem zadowolona.

Gwoli ścisłości: idealna to ona nie jest. Pierwsza panienka nie przylega dokładnie do akrylowej powierzchni (zostało kilka pęcherzyków powietrza), bowiem na pierwszych warsztatach mix-mediowych okazało się, że skóra bardzo dobrze przyjmuje owe media, zaś na ostatnich, że klej decoupage'owy bardzo ładnie te media z rąk usuwa, skutkiem czego panienka ma lekko zafarbowaną spódnicę. Druga tancereczka lekko zdecentrowała się, bowiem nauczona doświadczeniem zdobytym przy pierwszej, nie próbowałam tej drugiej przesuwać pomarańczowymi paluchami.
Ździebełko zdążyłam popracować nad nim w domku, zanim zrobiłam powyższe zdjęcie. Co prawda włożona praca sprowadziła się do ściągnięcia papieru samoprzylepnego naklejonego przed malowaniem, ale znacząco wpłynęło to na wygląd świecznika. Potem jeszcze troszkę posiedziałam (choć bardziej odpowiednim byłoby stwierdzenie, że postałam), przychlastałam do słoika jeszcze trochę różnych śmieci i stwierdziłam, że wystarczy.
Nawet udało nam się wsadzić do niego zapaloną świeczkę typu tea-light :-) No a na końcu w ciemnościach zbiorowo zapatrzyliśmy się na świecznik. Ładnie wyglądał :-)
Edit: Zapomniałam dodać, że świecznik powstawał na warsztatach "Świąteczny altered-art" prowadzonych przez Katrinę :-)
Trzymając się klimatu skonstruowałam zawieszkę do prezentowej torebki.
Paczuszka powędrowała do Trzpiota, która twierdzi, że jest bardzo zadowolona, a to w tym wszystkim cieszy najbardziej.
Brak czasu na przyjazd do domu choć na chwilkę był jak najbardziej uzasadniony, bowiem Pani Matka także postanowiła sprawić sobie samej prezent - prezent jak najbardziej trafiony: uczestnictwo w trzech warsztatach. Nie było zatem mowy o jakimkolwiek wracaniu do domu.
a potem psikanie, smarowanie, psikanie, ciapanie, jeszcze więcej psikania i biegiem na następne warsztaty do Katriny na świąteczny altered-art :-)
Przemienianie byle jakich słoików w niecodzienne świeczniki pomieszało się z chichotami i choć świeczniki nie zostały dokończone (farba schła), to zabawa była przednia.
Potem przerwa, której tylko część Pani Matka zmarnowała na konsumpcję makaronu po chińsku, zaś podczas pozostałej części poznała tajniki składania timholtzowej książeczki i pora na ostatnie warsztaty u Kasi Izydorczyk - świąteczna bombka w technice decoupage. Niecałe dwie godzinki wycinania i ciapania klejem zakończonego suszeniem
i już wiadomo, jakimi prezentami Pan Matka w tym roku będzie obdarowywać :-)
Dobrych emocji nigdy za wiele, zatem Pani Matka postanowiła aktywnie uczestniczyć w jeszcze jednej atrakcji związanej z warsztatami, skutkiem czego w udziale przypadł jej podarunek od Krulika ze wspaniałymi zdjęciami-pocztówkami - ani chybi trzeba zabrać się za scrapbooking bardziej serio :-)
To tylko skrócona relacja z Jesiennych Warsztatów Craftowych - więcej szczegółów znajdziecie na blogu Kwiatu Dolnośląskiego. Wniosek po owych warsztatach może być tylko jeden - jeszcze nie raz Pani Matka urwie się z domu ;-)
przysłowiowym rzutem na taśmę zrobiłam opakowania do scrapuszek dla pań z przedszkola.